

Na wyspie czekał na nas piętrowy autobus i przemiła przewodniczko Polka od kilkunastu lat mieszkająca na Bornholmie. Z piętra autobusu podziwialiśmy przecudne widoki: zatoczki, skarpy, domki jak z bajki, uliczki wąskie jak ścieżki, żadnych bloków, fabryk, zakładów… Do tego kwiaty, drzewa często śródziemnomorskie, klimat jest tu bowiem tak łagodny, że rośnie tu wiele krzewów i kwiatów właśnie z tej strefy klimatycznej.
Przed każdym niemal domkiem stoi maszt, a na nim flaga Danii. Jeśli nic szczególnego w domu się nie dzieje – wąska, nieduża, jeśli ktoś ma urodziny, ślub – szeroka, normalna flaga, jeśli w domu wydarzy się coś smutnego – gospodarze spuszczają flagę do połowy masztu. Taki zwyczaj.
Na Bornholmie nie wolno już niczego budować, nie wolno też niczego burzyć, zmieniać, poszerzać, ulepszać. To taka perełka na Bałtyku. Ludzie chodzą po uliczkach, jeżdżą rowerami przelicznymi ścieżynkami i pozdrawiają się wzajemnie, chociaż się nie znają. Nam również machali w geście pozdrowienia.
Ruch nieruchomości jest tu bardzo duży. Ludzie mieszkają tu póki chodzą do szkół średnich. Kończąc 18 lat wszyscy młodzi ludzie wyprowadzają się bowiem z domu „na swoje”. Jeśli dalej się nie kształcą pozostają na wyspie – jeśli tak – wyjeżdżają stąd i kupują mieszkanie tam, gdzie będą studiować. Często młodzi rodzice po uzyskaniu wykształcenia przenoszą się też szukając pracy. Tu jednak wszyscy wracają na starość. Dlaczego? Bo jest tu najwięcej dni słonecznych w naszej strefie klimatyczne, bo jest ciepło, bo jest spokojnie i przyjemnie, bo system opieki zdrowotnej jest perfekcyjny. Bardzo niska jest przestępczości, szczególnie w małych miejscowościach, np. kradzieże to coś wręcz dziwnego. Są np. sklepy przydomowe w których nikt nie obsługuje – każdy przychodzi, bierze co potrzebuje, liczy, a pieniądze zostawia w pudełku na ladzie!
Dziecku do szkoły rodzice kupują tylko plecak. Resztę dostanie w szkole. W szkole – system mało stresujący ucznia, brak ocen cyfrowych do 7-mej klasy. Niestety odbija się to na poziomie nauczanie i Duńczycy sami przyznają, że poziom nauczanie w ich szkołach jest mizerny. Studenci duńscy za granicą to raczej rzadkość, niestety trudno im sobie poradzić posiadając taką wiedzę w jaką zaopatrzyła ich duńska szkoła… Cóż – coś za coś.
Za to dzieci od najmłodszych lat hartuje się. _adnego rozpieszczania wożeniem autem, jeśli słodycze to rzadko, bose nogi i przewiewny strój od najmłodszych lat to zdrowie. Lekarze rzadko zapisują dzieciom antybiotyki, leczy się w sposób naturalny: poty, zioła, leżenie w łożku. Na ospę – posypywanie mąką kartoflaną, żadnej maści jak wspomina nasza przewodniczka – tu przechodziła ospę jej czwórka pociech. Nie ma tu w ogóle domów dziecka. Wszystkie dzieci są adoptowane lub w rodzinach zastępczych.
Pani przewodniczka opowiedziała nam wiele wspaniałości o opiece nad chorymi dziećmi, nad staruszkami nad przelicznymi formami pomocy dla młodych małżeństw, dzieci, staruszków, chorych… Trochę ostudziła nasz zachwyt informacja skąd na to pieniądze – ano z podatków, które w Dani wynoszą 40 -80% od przychodów mieszkańców.
Wiele można by jeszcze pisać o ciekawostkach bornholmskich, ot np. każdą rocznicę ślubu czci się … rano. To o siódmej rano przychodzą goście i stukaniem w okno sypialni jubilatów domagają się wpuszczenia. Po życzeniach i psikusach wszyscy zjadają śniadanie, pogadają i… idą.
Na wyspie zwiedziliśmy ruiny średniowiecznego zamku, stare miasteczka z wędzarniami i portami rybackimi, kościółek z XI wieku w kształcie rotundy…
No a potem trzeba było wracać. Strach padł… A tu jeszcze na statku czekał na nas obiad. Co prawda kapitan i stewardzi uspokajali nas, że w drodze powrotnej wszystko już będzie dobrze ale jakoś nie wierzyliśmy… Na szczęście mówili prawdę. Z apetytem zjedliśmy obiad, skosztowaliśmy co tam jeszcze w barze mają, obejrzeliśmy zachód słońca i po morzu równym jak stół wróciliśmy do Kołobrzegu.
Na drugi dzień zwiedziliśmy Kołobrzeg, jedno z najstarszych miast Polskich, wszak to tu utworzono po zjeździe w Gnieźnie w roku 1000 jedno z pierwszych biskupstw w Polsce. Ale to już proponuję obejrzeć w „Fotoreportażach”, bo Kołobrzeg raczej znamy.