Ten list, chociaż skierowany do naszego Kółka Misyjnego z pewnością wszyscy chętnie przeczytają. Jak wiadomo, siostra Grażyna nadal przebywa w Argentynie, jednak już wkrótce przeniesie się do jednej z boliwijskich misji.
Las Hacheras 16.10.2008
Ten list, chociaż skierowany do naszego Kółka Misyjnego z pewnością wszyscy chętnie przeczytają. Jak wiadomo, siostra Grażyna nadal przebywa w Argentynie, jednak już wkrótce przeniesie się do jednej z boliwijskich misji.
Las Hacheras 16.10.2008
Kochane Dzieci, Droga Młodzieży Kółka Misyjnego!
Zgodnie z obietnicą piszę do Was z placówki misyjnej Ameryki Łacińskiej, już po moim siedmiomiesięcznym pobycie w Argentynie. Argentyna jest krajem o bardzo dużej powierzchni, ok 12x większej od Polski (4 mln km2), a zamieszkuje ją trochę mniej ludzi niż Polskę. Ich liczebność sięga 40 mln. Sama stolica - Buenos Aires wraz ze swoimi prowincjami stanowi 2/3 obszaru Polski. Możecie sobie wyobrazić, jakie to olbrzymie miasto i mieszka w nim prawie połowa mieszkańców Argentyny. Zagęszczenie ludności w Buenos Aires jest bardzo duże w przeciwieństwie do pozostałych terenów, a szczególnie wiejskich. Przez dwa miesiące mieszkałam na peryferiach B. Aires, w jednym z naszych urszulańskich domów, więc kilkakrotnie odwiedziłam jego centrum. Rzeczywiście ludzi na ulicach mnóstwo - bogatych i biednych. Najbardziej poruszający jest widok śpiących dzieci, na chodnikach przy głównych ulicach miasta, przykrytych kawałkiem szmaty. To dzieci wyrzucone z domu lub same z niego uciekły ze względu na brak miłości i opieki ze strony rodziców lub ich nieobecność. To Wasi rówieśnicy, mający jakże inne życie od Waszego-bez zapewniania codziennego chleba i dachu nad głową.
Przez tydzień mieszkałam w Parana, mieście leżącym na północ od stolicy Argentyny. Wraz z moimi współsiostrami Argentynkami pracującymi w tym mieście odwiedziłam kilka rodzin żyjących w skrajnej nędzy. Ich domy są o wiele nędzniejsze od budynków, w których przebywają zwierzęta na polskich wsiach. Lepione są z ziemi i zwierzęcych odchodów, konstruowane na drewnianych palach i gałęziach drzew. W porze deszczowej często pozostają tylko konstrukcje, a reszta się rozsypuje. Zresztą dom służy tym ludziom tylko do spania, oczywiście na zbitym klepisku ziemi, bo łóżek z reguły nie posiadają. Resztę dnia spędzają przed domem, przeznaczając na gotowanie, pieczenie chleba, spożywanie posiłków, picie mate. Jest to herbata uprawiana w Argentynie, którą pije się z jednego specjalnego naczynia, przez specjalną rurkę. Częstuje się nią również przybywających gości. Rytuał picia mate tworzy klimat bardzo rodzinny. W tym mieście spotkałam się z wzruszającym gestem ze strony biednych. Podczas odwiedzin jednej z rodzin, młoda matko tej rodziny piekła akurat chleb na dworze, na cały tydzień, jak to jest w ich zwyczaju, z 10 kg mąki. Krótko po naszym powrocie do domu ta kobieta przyniosła nam jeden bochenek ciepłego jeszcze chleba. Nie był on może w smaku najlepszy, ale świadomość tego, że otrzymany od rodziny doświadczanej niejednokrotnie głodem pozostawi jego smak pewnie do końca mojego życia. Nawet teraz, gdy do Was o tym piszę, napływają mi łzy do oczu. Widzicie, potwierdza się ta prawda, że człowiek, który prawie nic nie posiada umie dzielić się z radością tym prawie niczym z drugimi, jak wdowa przedstawiona w Ewangelii św. Łukasza 21,1-4, czy św. Mateusza.
Mieszkając przez dwa tygodnie na północy Argentyny, blisko granicy z Boliwią w prowincji Jujuy, spotkałam się z podobną biedą, jak w Parana. W tych rejonach Argentyny wielu dorosłych ludzi, z reguły Indian nie umie czytać i pisać, ponieważ nigdy niechodzili do szkoły. Nasze siostry w kolaboracji z nauczycielami świeckimi prowadzą alfabetyzacje tych dorosłych, organizując lekcje w cieniu drzewa. Wspomnę na marginesie, że Jujuy to prowincja cechująca się klimatem bardzo ciepłym i wilgotnym, zatem można tam spotkać wiele olbrzymich sadów pomarańczy, cytryn, mandarynek, grejpfrutów, mango i innych cytrusów, których pewnie nie znacie. Rosną również przy ulicach miast i wsi. Tych owoców można się najeść tutaj prosto z drzewa naprawdę do syta.
Wreszcie ostatnie miejsce, w którym mieszkałam najdłużej, to prowincja Chaco, też na północy Argentyny, ale w środkowej jej części. Mieszkam tutaj wraz z moimi dwoma współsiostrami - Polką i Argentynką na wsi, która nazywa się Las Hacheras. Jakże to inna wieś od polskiej. Mieszkam w centrum tej wioski, gdzie znajduje się sala pierwszej pomocy medycznej, sklep i również szkoła, do której uczęszcza ponad sto dzieci. Przyjeżdżają rowerami (dwójka lub trójka na jednym rowerze), na osłach albo pieszo. Niektóre z nich pokonują codziennie 8-10 km drogi (w jedną stronę). Opiszę Wam troszeczkę warunki, w jakich uczą się dzieci. Zacznę od tego, że wszystkie bardzo lubią chodzić do szkoły i są smutne i znudzone podczas wakacji. Każdego dnia otrzymują w szkole o godz. 8.30 śniadanie, po czym mają 1,5 godziny lekcji, przerwę 0,5 godzinną i kolejne 1,5 godziny lekcji (niezależnie od tego w jakiej są klasie), o godz. 12.30 po skończonych zajęciach obiad, przygotowany co tydzień przez inną z matek dzieci tej szkoły. Jeśli interesuje Was, co jedzą, to już wam piszę. Na śniadanie zawsze chleb z dżemem i mleko lub kakao, a na obiad gizo - wszystko w jednym garnku, tj. ziemniaki, warzywa, kasza lub makaron i zawsze trochę mięsa, a na deser zawsze jakiś owoc, najczęściej pomarańcza, bo najtańsze tutaj. W Las Hacheras dzieci korzystają z bardzo dobrych warunków nauki, ponieważ uczą się w trzech pomieszczeniach: dzieci klas I-III w jednym pomieszczeniu, klas IV-V w drugim i klas VI-VIII w trzecim, no i jeszcze przedszkolaki w kolejnym budynku, 4 i 5 latki. Po ukończonej szkole podstawowej mogą kształcić się dalej w szkole średniej, 5 letniej, ale usytuowanej w mieście, tj. 30-50km od wsi. Wtedy mieszkają w internacie, a w piątki wracają do domów, bo internat do niedzieli jest nieczynny. Bardzo mało wiejskich dzieci kontynuuje naukę w szkole średniej, ponieważ albo nie mają takiej potrzeby, albo pieniędzy czy możliwości dojeżdżania co tydzień do internatu. Autobusy nie kursują do wsi, trzeba do miasta dojeżdżać rowerem lub motorem. Jeżeli rodzina dysponuje jednym rowerem, to niemożliwe, aby zabrać go na tydzień do miasta. Warunki i możliwości kształcenia są nieporównane z waszymi, których się na co dzień pewnie nie ceni, a nawet czasami narzeka na nie. Czyż tak nie jest? Z reguły wiejskie dzieci mają 4 dni zajęć w tygodniu, rzadko 5, z uwagi na to, że co drugi piątek nauczyciele mają zebrania, szkolenia, w innym tygodniu jeżdżą do banku po pieniądze na żywienie. W sumie przypada ok. 16 godzin lekcyjnych w tygodniu. Zdaje się, że Wy macie o wiele więcej (proszę policzyć) i możecie zdobyć szerszą wiedzę, jakie to dobrodziejstwo. Aktualnie od dwóch dni pada, więc szkoła zamknięta, bo trudno dzieciom dotrzeć do szkoły. Nie można się poruszać po błotnistych drogach. Zapowiada się tygodniowa przerwa, do momentu wysuszenia dróg. Czasami z powodu deszczu szkoły są nieczynne przez 2-3 tygodnie.
We wszystkich okolicznych wsiach, do których dojeżdżamy wraz z kapłanem na Mszę świętą (mniej więcej raz w miesiącu do każdej wsi), dzieci mają o wiele trudniejsze warunki nauki. Gdy do szkoły uczęszcza poniżej 30 dzieci, wówczas szkoła dysponuje jednym pomieszczeniem, w której uczą się jednocześnie dzieci od I do VII klasy. Po ukończeniu szkoły wielu z nich nie potrafi czytać ze względu na specyficzne warunki. Lekcje prowadzi jeden nauczyciel, pełniący funkcję dyrektora i nauczyciela, przygotowuje też dla nich śniadanie. Obiad, jak wspomniałam przygotowują mamy. Nauczycielom też nie jest łatwo, ponieważ mieszkają od poniedziałku do piątku w szkole, a na weekendy wracają do swoich rodzin.
Mogłabym pisać o wiele więcej, ale nie sposób przekazać wszystkiego, więc cd. w następnym liście, na który będziecie musieli trochę poczekać. Najprawdopodobniej będę go pisać z innego kraju Ameryki Łacińskiej, z Boliwii. Do pracy w tym kraju, w jego zachodniej części, u podnóża Andów, przygotowuje się poprzez pobyt w Argentynie, w której używa się tego samego języka – castellano, tj. odmiana hiszpańskiego. W Boliwii czeka mnie, wraz z inną współsiostrą urszulanką, praca z rodzinami wyłącznie indiańskimi, plemienia Aymara, biednymi i zaniedbanymi pod względem religijnym. Jeżeli Pan Bóg pozwoli, to w początkach przyszłego roku rozpoczniemy planowaną tam od kilku lat misje (pod warunkiem, że otrzymam do tego czasu potrzebne dokumenty).
Kochane Dzieci i Droga Młodzieży Bukowieckiej Szkoły, jakże bardzo mi bliskiej, ogromnie się cieszę, że tworzycie kółko misyjne, pomagając duchowo misjonarzom i tym, którym oni posługują. W imieniu misjonarzy wszystkich kontynentów składam Wam serdeczne Bóg zapłać. Dziękuję Wam Kochani za modlitwę również za mnie, którą Pan Bóg zaprosił do pracy na misjach, dając pragnienie posługi najbiedniejszym. Piękna to służba, za którą codziennie Panu Bogu dziękuję. Proszę Was, abyście dalej się modlili, aby nigdy nie brakowało nam zapału, sił i pogody ducha w niesieniu ludziom Dobrej Nowiny. Proszę, módlcie się tez o nowe powołania misyjne, aby Pan Bóg uwrażliwiał serca młodych ludzi i tych najmłodszych na Jego wołanie „Pójdź za Mną”.
Bóg zapłać Waszej Pani Katechetce za trud prowadzenia Kółka Misyjnego, którego istnienie przynosi z pewnością o wiele większe owoce, niż nam się wydaję, niewidoczne dla naszego oka. Z tego też względu warto do niego należeć, misje oczekują Waszej pomocy.
Pozdrówcie proszę ode mnie Waszych Rodziców, Dziadków, Rodzeństwo i wszystkich w rodzinie, pozdrówcie Waszego Księdza Proboszcza, Panią Dyrektor, wszystkich Nauczycieli i Pracowników Szkoły.
Z serdecznym pozdrowieniem i modlitwą
s. Grażyna Małecka
urszulanka Serca Jezusa Konającego”