Czesław Gębaczka
Z okazji 75 rocznicy śmierci tego niezwykłego bukówczanina, prezentujemy wspomnienie siostry Czesława Gębaczki, Anny Markiewicz. Wspomnienie to ukazało się w książce „Wspomnienia i opowieści Bukówczan”, wydanej przez Komitet Obchodów 800-lecia Bukówca w 2010 r. Zachęcam do lektury, bo jest to historia niezwykła...
Zofia Dragan
Wspomnienie o bracie Czesławie Gębaczka
Brat mój, Czesław Gębaczka, urodził się 10.07.1914 roku. Gdy miał kilka tygodni życia, ojciec poszedł na I wojną światową i 4 lata nie było go w domu. Walczyć musiał na różnych frontach w szeregach armii niemieckiej, ale szczęśliwie wrócił z wojny, a później i z Powstania Wielkopolskiego.
Brat miał to szczęście, (tak mówiła mama) że mógł zacząć chodzić do polskiej szkoły.
Ojciec był mistrzem kowalskim, prowadził własny warsztat, kształcił uczniów w tym zawodzie.
Brat po ukończeniu szkoły podstawowej, mając lat 14 rozpoczął naukę u ojca, ale praca w kuźni nie dawała mu zadowolenia, już wolał gdy mógł popracować w polu. Bardzo lubił zwierzęta, rozmawiał z nimi. Marzeniem jego były podróże do dalekich krajów. Nawet chciał zostać misjonarzem, ażeby poznać dalekie kraje, inne ludy. W wieku 17 lat zdał egzamin czeladniczy na kowala, szkołę zawodową ukończył w Bukówcu Górnym. Pracując w domu, wyżywał się w pracy społecznej w organizacjach młodzieżowych. W „Sokole” i Stowarzyszeniu Młodzieży Polskiej pełnił obowiązki członka zarządu jako bibliotekarz. Prowadził też przy SMP kółko oświatowe. Rok przed wiekiem poborowym, zgłosił się jako ochotnik do służby wojskowej, a to dlatego, że ochotnicy mogli wybrać sobie formację. On chciał zostać lotnikiem. Służbę wojskową odbył w trzecim pułku lotniczym na Ławicy w Poznaniu. Miał zamiar na stałe zostać w wojsku, ale ze względu na żylaki, których nabył podczas ciężkiej pracy w kuźni, nie mógł dużo latać. Po zwolnieniu z wojska, pracował w Poznaniu, odbył kursy dokształcające zawodowo i zgłosił się do Zakładów Polskich Linii Lotniczych „Lot” w Warszawie gdzie został przyjęty w roku 1937. Miał dobrą pracę, mieszkanie, ustabilizował się, ale nieszczęście - wojna. Wrzesień 1939 rok. Warszawa padła 18 września, brat z całym taborem Zakładów „Lot” przekracza granicę polsko-rumuńską dnia 17 września.
W domu rozpacz, o Czesławie nic nie wiemy, młodszy brat ciężko chory, wojna, dla Polaków nie ma leczenia. Aż tu ogromna radość. Dnia 10 października 1939 roku otrzymaliśmy pocztówkę z Grecji, z Aten, tylko pozdrowienia i „jestem zdrowy”, ale jego pismo i podpis, a więc żyje. Czekamy na dalsze wieści, mijają miesiące, cisza o bracie.
Dnia 28.12.1939 roku umiera młodszy brat Józef. Ma 19 lat. Był zdolny, uczył się bardzo dobrze. Zmarł na gruźlicę, na którą w tych czasach nie było ratunku. Wreszcie wiosną 1940 roku, list z Belgii pisany ręką brata, ale nadawca niejaki p. Spruch Belgia. Pisze, że jest u Franka (Francja) u wuja Józefa Świętka, mamy brata, który mieszkał we Francji i że wkrótce wyjedzie do Antka (Anglia).
Brat był rzeczywiście u wuja, który prosił go, że ma zostać u niego, że znajdzie mu pracę i przeżyje wojnę. Brat odpowiedział, że już się zgłosił do Anglii i wyjedzie walczyć za Polskę. Pisał nam o tym wuja Józef po wojnie.
Odpisałam bratu, przez Belgię, przez p. Sprucha dowiedział się o śmierci brata. Tą samą drogą otrzymaliśmy długi list, ale ostatni. Miał nadzieję, że jeszcze nas zobaczy, ale pisał, że „los mój jest bardzo niebezpieczny”. Jedno zdanie z tego listu utkwiło mi na zawsze w pamięci.
''Chciałem bardzo zobaczyć obce kraje, widziałem więcej aniżeli sobie wyobrazić mogłem. Piszę z wielomilionowego miasta, nic już więcej nie chce zobaczyć na świecie, tylko nasz kochany Bukówiec”. Z listu wynikało, że przeszedł Bałkany, był w Grecji, Rzymie, Paryżu, ostatnio w Londynie, ale szczegółów nie mógł widocznie pisać.
Wojna się skończyła. W 1945 roku nie było żadnej wieści o bracie. Dopiero w sierpniu 1946 roku przyszedł list od byłego dowódcy brata, porucznika (podpis nieczytelny) który donosił o losie brata, że zginął 25.11.1942 roku. W samolocie WELLINGTON – RAF Dywizja nr 300. Samolot został zastrzelony, załoga spłonęła. Pochowany w Bergen (Holandia). Potem otrzymaliśmy jeszcze metrykę śmierci z Kurii Biskupskiej z Londynu z tą samą datą 25.11.1942 r. Powód śmierci: lot na bombardowanie Essen (Niemcy).
Mijały dziesiątki lat, nie było mowy, żeby można było pojechać do Holandii, poszukać grobu. Nie można było nawet wiele mówić, że brat walczył i zginął na zachodzie. Od kilku już lat po upadku komunizmu zaczęły przyjeżdżać do Polski grupy turystów holenderskich. Zespół Regionalny z Bukówca zaprzyjaźnił się z grupą Holendrów z Drachten, którzy zaprosili Zespół do Holandii. Pojechałam z Zespołem w sierpniu 1992 roku do Holandii Mieszkałam u kierownika, grupy, która nas przyjmowała, u p. Braama w Drachten. Znam na tyle niemiecki, że opowiedziałam ile wiedziałam o bracie, który zginął na wojnie i jest pochowany w Bergen w Holandii.
Pan Braam jeździł, telefonował, aż otrzymał wiadomość o grobie brata. Natychmiast następnego dnia, wcześnie rano jechałam z córkami Ireną i Danką na grób do Bergen oddalonego od Drachten o 350 km. Wiózł nas p. Braam swoim samochodem, towarzyszył mu p. Postma.
W Bergen o umówionej godzinie, czekał na nas p. Japp Kroon, który ma pieczę nad cmentarzem lotników w Bergen. Zaprosił nas do kawiarni i przy kawie opowiedział w języku niemieckim w jakich okolicznościach zginął brat.
Pan Japp Kroon w roku 1942 miał 11 lat, mieszkał Bergen, i widział, jak samolot został trafiony, przez niemiecką artylerię przeciwlotniczą, która była zamaskowana w zagajniku. Samolot zaczął się palić w powietrzu, pilot z postrzelonymi nogami, przystąpił do lądowania, nie zrzucano bomb, załoga widząc obóz, myślała, że to wioska Holenderska, a nie obóz niemiecki. Samolot osiadł na łączce, tuż przy zagajniku. Niemcy przystąpili natychmiast do ratowania załogi. Było ich sześciu, wszyscy Polacy, wyratowano z płonącego samolotu pięciu. Brat jako strzelec, był zamknięty w wieżyczce, której nie otwarto i musiał zginąć. Miał wówczas 26 lat. Pan Japp Kroon, opowiadał, że widział jak wyjmowano brata z samolotu, już nie żył. Potem zawiózł nas za miasto, na miejsce upadku samolotu i miejsce śmierci brata. Następnie szliśmy pieszo ścieżką przez lasek, około 20 minut drogi, oczom naszym ukazał się duży biały cmentarz lotników różnych narodowości , z całego świata, Ameryki, Australii.
W prostych rzędach stoją nagrobki z białego piaskowca. Spoczywa tam 240 lotników. Polaków w Bergen spoczywa 13. Cmentarz jest utrzymany niezwykle czysto, dużo kwiatów, zieleni. Nagrobek brata stoi pierwszy w szeregu nagrobków, otoczony kwitnącymi różami. Złożyłyśmy kwiaty przywiezione z Drachten, zapaliłyśmy znicze przywiezione z Polski, złożyłam na grobie trochę ziemi z Bukówca z grobu mamy. Zawiesiłam różaniec poświęcony w Rzymie przez Papieża.
Na nagrobku brata widnieje orzeł polski w koronie, dokładnie imię, nazwisko, data urodzenia i śmierci.
Klęcząc przy grobie, wydawało mi się, że jestem na pogrzebie brata i dopiero wtedy mogłam uwierzyć, że brat nie żyje. Dzięki Bogu i dobrym ludziom, w 50 rocznicę śmierci dane mi było być na jego grobie. Takie mniej więcej słowa wpisałam do księgi pamiątkowej, która jest wyłożona na cmentarzu u podnóża krzyża cmentarnego w specjalnym pomieszczeniu. Ku czci lotników
Holendrzy ufundowali 12 dzwonów, na których są wyryte nazwiska lotników spoczywających w Bergen. Jeden dzwon jest bez nazwisk, gdyż kilkunastu lotników nie rozpoznano. Dzwon ten ma napis, ''Bogu wiadomi''. Dzwony te, z wieży katedry w Bergen, dzwonią ku pamięci poległych . Trzeba oddać to narodowi holenderskiemu, że dbają o groby poległych żołnierzy spoczywających w ich ziemi. Na dowód tego niech będzie fakt, że w 50 rocznicę zakończenia II wojny światowej, w dniu 4 maja 1995 roku, holenderskie rodziny Engbert i Barbara Braam, Andries i Jekje Hogeveen, Knilles Postma, Dina Marinus, Japp i Rina Kroon zakupiły wspaniałe kwiaty biało-czerwone, pojechały do dalekiego Bergen i złożyły je na grobie brata Czesława Gębaczki. Przez to oddali hołd wszystkim Polakom spoczywającym w Bergen.
Anna Markiewicz
Bukówiec Górny, 1995 r.