Aktualności

Nasz człowiek w Indiach

Nasz człowiek w Indiach

Kim jest człowiek o tej strasznej twarzy? Nie poznajecie? Przecież to Paweł Apolinarski! Niezwykłe przeżycia przywiózł Paweł Apolinarski z miesięcznego pobytu w Indiach w lipcu tego roku. Jak sie tam znalazł i co tam robił?

Dowiedziałem się od moich przyjaciół, że słynna hinduska wytwórnia filmowa Bollywood poszukuje osób do nakręcenia scen kaskaderskich do jednego ze swoich filmów. Chodziło o dobrych jeźdźców strzelających z łuków z koni. Z całej Europy, również z Turcji spłynęło wiele ofert, z Polski dwadzieścia cztery. Wybrano dziewięć osób, w tym również mnie.

Lecieliśmy samolotem do Mombaju, stamtąd w Himalaje. Film nagrywany był na wysokości 3300 metrów, w dolinie Katmandu. Tu czekały na nas konie, specyficzne, nieduże mongolskie konie z uszami o kształcie i ułożeniu dla nas wręcz egzotycznym. Konie należało najpierw wytrenować , by potrafiły z aktorami i kaskaderami zagrać potrzebne sceny filmu. Sceny, które kręciliśmy to sen księżniczki. Mówiąc w skrócie śniła, że ścigają się dwaj zalotnicy, spadają na nich ogniste kule, a oni gnają w pełnym galopie górska rzeką. Konkurują o włócznię z diamentem, ten bowiem wygrywa, który przyniesie ją księżniczce. Ja dublowałem głównego bohatera.   Charakteryzacja trwała zawsze trzy godziny. Po trzech godzinach mozolnego doklejania włosów, skóry, blizn - do złudzenia przypominałem   dublowanego aktora.

Najtrudniejszym moim zadaniem była scena, w której jechałem zwisając z konia, z głową w wodzie. Rzeka wyglądała niepozornie, jednak miała bardzo bystry nurt i nierówne dno. Zboczenie chociażby trochę z wyznaczonego szlaku przejazdu powodowało, że koń zapadał się przednimi nogami w zagłębienie i przewracał się wraz z jeźdźcem do wody robiąc przewrót przez głowę. Jedna z takich wywrotek zakończyła się poważnym wypadkiem. Podczas mojego przejazdu tuż obok mnie spadały ogniste kule (właśnie te ze snu księżniczki). Przejazd nagrywany był wielokrotnie, każdy przejazd to osiem wybuchów, osiem płonących kul tuż przy głowie. Potem suszono mi włosy, poprawiano charakteryzację i kolejne ujęcie, kolejna powtórka. Prawdę powiedziawszy, sam tę scenę „udoskonaliłem”, proponując pewne kaskaderskie sztuczki, więc nie jest to bynajmniej narzekanie. Lubię, gdy coś jest dobrze wykonane i gdy zlecający mi pracę są zadowoleni. Zawsze daję z siebie wszystko.

Cała ekipa: aktorzy, kaskaderzy, operatorzy, dźwiękowcy, obsługa liczyła 180 osób, w tym bodajże tylko pięć pań. Głównym operator to Polak, Paweł Dyllus, znany polski operator filmowy, reżyser, montażysta oraz scenarzysta. Ekipa filmowa była bardzo profesjonalna, wszystko było niezwykle starannie logistycznie rozpracowane.

Co oprócz filmu...

W Mombaju - dużo biedy... Mnóstwo żebrzących dzieci. Zresztą wszędzie biednie, a standardy higieniczne, delikatnie mówiąc, diametralnie inne... Jedzenia miejscowego nie mieliśmy okazji próbować, mieliśmy w umowach, że możemy jeść wyłącznie żywność dostarczaną przez zatrudniającą nas agencję. Za to góry, krajobrazy - niezapomniane. Mieliśmy tylko jeden dzień wolny. Wybraliśmy się na wycieczkę po okolicy, odwiedziliśmy miasteczko, klasztor, pospacerowaliśmy po górach. Wszystko inne, wręcz egzotyczne.

Dla nas, Europejczyków niektóre rzeczy były niemal osobliwościami: dzikie konie, wędrujące po górach dziko żyjące osły. No i krowy, a raczej krówki, bo dorosła krowa była wielkości wyrośniętego cielaka. Miejscowi, powiedzmy szczerze -żyją swoim własnym rytmem życia, ciągle obowiązuje tam system kastowy, czyli dla nas współzależności międzyludzkie niemal niezrozumiałe. Pracują ciężko, poziom ich życia odbiega od naszego, raczej przypominał mi pewne sceny, które pamiętam z dzieciństwa, na przykład pędzenie co rano krów na pastwisko.

Nie ukrywam, że w kwestiach jeździecki wprowadziłem swoje „wojskowe” porządki. Pewne rzeczy mnie denerwowały. Wszyscy chętnie przyjęli nowe zasady, bo ludzie tu są bardzo obowiązkowi i przydzielone im zadania wykonuje skrupulatnie i z szczerym oddaniem. W ogóle wszyscy tu są uśmiechnięci, gościnni, na pewnym luzie. Zawsze się do mnie szeroko uśmiechali, nadali mi też przezwisko „Magambo” i wołali tak do mnie z daleka, z szerokim uśmiechem. Myślałem „Jacy mili” i byłem przekonany, że moja ksywka jest fajna. Nie do końca tak było, Mogambo to jeden z „czarnych charakterów” kina indyjskiego, ale tak naprawdę ksywka ta wyrażała wielki szacunek do mnie, co zawsze dawali mi odczuć. Naprawdę - niezwykli ludzie.

Problemem była też aklimatyzacja. Na tej wysokości powietrze jest rozrzedzone, jest inne ciśnienie, inne światło słoneczne. Wszyscy chodziliśmy w okularach przeciwsłonecznych, biały piasek i ostre słońce dosłownie oślepiało.

Była to niesamowita przygoda. Na film musimy jeszcze poczekać. Będzie nosił tytuł „Mirza”. Ma wejść na ekrany latem przyszłego roku.

To nie był pierwszy film Pawła Apolinarskiego. Filmów i programów w których był statystą czy kaskaderem było już wiele, wśród nich „Bitwa warszawska 1920” czy „Wyspa władców”. Niedawno, wraz z Pawłem Delągiem, pracował nad zwiastunem filmu „Hubal”. Wraz ze swoją ekipą nie narzeka na brak propozycji pokazów i rekonstrukcji. Grupa APOLINARSKI jest znana i ma wysokie notowania. Nic dziwnego - Paweł Apolinarski łączy profesjonalizm i pasję, a gdy dołożymy do tego bezinteresowność i poczucie humoru, to już nie dziwimy się, że ma coraz więcej interesujących propozycji z całej Polski i nie tylko.

Szukaj