24 stycznia 2017 r. pochowaliśmy na bukówieckim cmentarzu człowieka wyjątkowego, barwnego, człowieka wielu pasji i wielkiego serca.
Krzysztofa poznałam gdy zamieszkał w Bukówcu w 1983 r. Ożenił się z moją koleżanką z klasy, Ireną Borowczak. Pracował zawodowo i w gospodarstwie teściów, wychowywał z żoną kolejne dzieci: Pawła, Hanię i Magdalenę.
Krzysztof pochodził ze Święciechowy. Urodził się w 1961 r. i jako sześciolatek poszedł do święciechowskiej szkoły podstawowej. Potem była szkoła zawodowa i technikum obróbki skrawaniem w leszczyńskim „Koniorze”. Chodząc do technikum pracował jako ślusarz w narzędziowni w leszczyńskim Metalplaście. Był świetnym fachowcem ale... nie to było jego pasją. Jego pasją zawsze była Straż Pożarna. Właśnie w Państwowej Straży Pożarnej w Lesznie spędził całe swoje zawodowe życie, pracował tam w latach 1981 - 2010, aż do emerytury. Odchodził jako zasłużony strażak, na stanowisku dowódcy zastępu. Na emeryturę jako strażak mógłby iść dużo wcześniej. Nie poszedł, bo nigdy nie był minimalistą, zawsze dawał z siebie dużo więcej niż musiał i niż inni od niego wymagali.
Kiedy Krzysztof nieco odchował dzieci, coraz bardziej zaczął angażować się w życie Bukówca. Coraz bardziej „wsiąkał” w Bukówiec... I to na wielu płaszczyznach.
Dla mnie jako nauczyciela, prowadzącego Szkolny Zespół Regionalny i dyrektora szkoły nieocenione było zaangażowanie Krzysztofa w sprawy szkoły. To z nim organizowałam niezapomniane kuligi, to on pomagał w organizowaniu atrakcji Festynu Szkolnego, to w jego kotle smażone były powidła, to on przez lata przygotowywał mi uczniów do konkursu „Młodzież zapobiega pożarom” odnosząc z nimi znaczące sukcesy.
Kiedy w 2001 roku zakładałam Komitet Obchodów 800-lecia Bukówca, od początku zaangażował się w jego działalność. To on na I Zjeździe Bukówczan bił „bukanty” - bukówiecką monetę, to dzięki niemu bije bukówiecki zegar, to on angażował się całym swoim czasem i zapleczem konnym, wozowym w kolejne pomysły: bitwy, zjazdy, rekonstrukcje, filmy, koncerty...
Był etatowym kucierem kabaretu „Dziura”, woził na dożynkach Majów, bimbrownię, robił „bramy” na weselach, przebierał się w co tylko trzeba było, dodając jeszcze swoją inwencję i poczucie humoru.
Kolejną jego pasją były konie, z zamiłowaniem je hodował, powoził nimi, angażował się w działania bukówieckiego oddziału Związku Hodowców Koni. Użyczał swoich zaprzęgów i pojazdów - wozów, bryczek, sań - na niezliczone imprezy bukówieckie i gminne: dożynki, festyny, majówki, przejazdy, parady, rekonstrukcje, hubertusy, listopadowe przejazdy kawalerii, festiwale. Często powoził też na wycieczkach, ślubach, jubileuszach. Kto raz z nim jechał, następnym razem chciał z nim jechać ponownie i to nie tylko z powodu pięknych koni, zadbanej uprzęży i pojazdu. Krzysztof był niezrównanym gawędziarzem, jego pełne humoru opowieści uwielbiali tak dorośli jak dzieci. Startował i odnosił wielokrotnie sukcesy w wystawach koni i zawodach w powożeniu.
Choć wiele zawdzięcza mu każda organizacja i wiele instytucji, tak naprawdę nie należał do wielu z nich. Należał tylko do Związku Hodowców Koni i Stowarzyszenia Bukówczan MANU. Był przez dwie kadencje radnym Rady Gminy Włoszakowice, jednak choć tak wiele pomagał sołtysowi Bukówca, nie był członkiem Rady Sołeckiej. Wszędzie był „szarą eminencją”, jakże chętnie podejmowaną...
Całe życie żartował, że jest przybyszem, ale tyle ile dla Bukówca i Bukówczan zdążył zrobić w ciągu niecałych 34 lat mieszkania w naszej wsi , niewielu zdołało zrobić nieraz i przez bardzo długie życie. Myślę, że też niewielu jest pośród nas, którzy chociaż raz nie zetknęli się z jego działaniami i z jego bezinteresowną dobrocią.
Był zawsze pełen pomysłów, inwencji, iście ułańskiej fantazji, pełen zapału, entuzjazmu. Dziś widzę jeszcze wyraźniej, jak wiele z siebie dawał i jak wiele z jego zapału i radości życia udzielało się nam wszystkim. Dla niego nie było rzeczy niemożliwych, to co inni uważali za rzecz niewykonalną, on wcielał w życie. Zawsze dociekliwy, fachowy, odpowiedzialny... a do tego pełen humoru. Pomimo dolegliwości, które ostatnio go dopadały oraz wielu obowiązków, nigdy nie było mu za ciężko założyć koni do bryczki, sań czy wozu i pojechać, nie pytając co będzie z tego miał... Do tej listy każdy z nas mógłby dodać wiele – wszyscy doświadczyliśmy jego wielkiego serca.
Kilka dni temu Krzysztof skończył 56 lat. Jeszcze w sobotę rano dzielił sie z przyjacielem radością, że w niedzielę przyjadą jego własne wnuczki na jego pierwszy Dzień Dziadka... „Nic pewniejszego od śmierci. Nic bardziej niepewnego od jej godziny” to słowa św. Antoniego z Padwy, które dopełniły się także w jego niezwykłym, wspaniałym lecz niestety tak krótkim życiu. Dla nas wszystkich za krótkim. Trudno się z tym pogodzić. Goni nas wszystkich tak wiele myśli zaczynających się od słowa „dlaczego?” I myśl, która jest bardzo trudna: tak wielu ludzi uratował jako strażak, dlaczego nam nie udało się uratować jego? Wiele dalibyśmy, by odmienić ten los... Wszystko oddalibyśmy...
Żegnaj drogi przyjacielu, żegnaj niezwykły człowieku, wspaniały Bukówczaninie. Nigdy nie zapomnimy Ciebie i tego wszystkiego co dla nas zrobiłeś. Śpij w bukówieckiej ziemi, Twojej bukówieckiej ziemi.
Zofia Dragan